Menu
O mnie

Pozwól prowadzić się miłości

Moja droga do miejsca w którym jestem była wyboista, i to nawet bardzo, czasami tak trudna, że nie chciałam otwierać oczu o poranku, ale skoro już się obudziłam to Bóg tego chciał, więc działałam dalej. Odbywało się to metodą małych kroczków wg. Kaizen i finalnie Bóg doprowadził mnie do miejsca, w którym teraz jestem.

Zacznijmy od studiów, bo to one wiele wnoszą w nasze życie i jeśli są wybrane zgodnie z pasją dają szereg wspaniałych możliwości na późniejszym etapie życia. Jako mała dziewczynka, miałam może 7 lat na pytanie co chcę robić w życiu odpowiadałam, że chcę mieć hotel! Sama się sobie dziwię, ale naprawdę pragnęłam gościć ludzi i już jako mały brzdąc piekłam ciasta jak i gotowałam proste posiłki. Zdarzały mi się genialne desery w stylu żelatyna z owocami, ale najważniejsze, że miałam intencję i próbowałam a rodzice zachęcali mnie do tego abym robiła to co sprawia mi przyjemność. Robiłam to co mówiło mi moje serce, brandingowe DNA już od maleńkości.

Po studiach, na Wyższej Szkole Hotelarstwa i Gastronomii w Poznaniu, wyjechałam na studia MBA do jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie, a mianowicie do Szwajcarii. Szwajcaria słynie z uczelni o profilu Hotelarstwo i Gastronomia, tam w bajkowej krainie miodem i mlekiem płynącej kształcą się Ci, którzy w późniejszym czasie na całym świecie prowadzą piękne i chętnie odwiedzane miejsca. Tak jak Londyn słynie z ekonomii, tak Szwajcaria z hotelarstwa.

W tamtym czasie MBA nie było aż tak znane, a ja w swojej nieświadomości (w Bożych planach wszystko jest zapisane) zapragnęłam zrobić nieznane mi wówczas “MBA”. Abym mogła być przyjęta na uczelnię tej rangi musiałam zdać szereg testów kwalifikacyjnych i wykazać się doświadczeniem zawodowym, które już jako studentka studiów w Poznaniu posiadałam. Jedną z zalet Poznańskiej uczelni są staże podczas studiów. Ucząc się jeszcze w Poznaniu coś we mnie mówiło mi by nie iść przeciętną drogą i przy odrobinie większego wysiłku wysłać CV na Sri Lankę, a później do Brazylii aby tam odbyć treningi menadżerskie. Dzięki tym decyzjom i mobilizacji by dać z siebie więcej, odbyte treningi menedżerskie w luksusowych hotelach na dwóch różnych kontynentach pozwoliły mi zakwalifikować się na studia MBA. Posiadałam już doświadczenie zawodowe, a to jeden z ważniejszych elementów kwalifikacyjnych na tej rangi uczelnię.

Wszystko mogę w Chrystusie, który mnie umacnia.

MBA to rok szalenie intensywnej nauki w języku angielskim, wymagających przedmiotów wykładanych przez jeszcze bardziej bezkompromisowych je wykładowców. Zdarzało się, że nasi rozchwytywani wykładowcy przylatywali na jeden moduł nauczania, tylko na miesiąc czasu, i w ciągu tego miesiąca odbywały się casy, spotkania i oczywiście egzaminy. Cała nasza grupa, zaledwie 20 osób składała się z osobistości z całego świata brała udział w niesamowicie intensywnym czasie zajęć. Wszystkie kontynenty w jednej sali, mix kulturowy i najważniejszym aspektem było umieć się porozumieć w jednym biznesowym języku, napisać wspólnie projekt, przekazać go, zdać i finalnie też nawiązać dobre relacje na przyszłość. Lekcja życiowa jedna z piękniejszych i z pewnością jedna z tych do których wracam z nostalgią. Było ciężko, ale było warto! Nie obyło się bez załamania nerwowego związanego ze stresem i napięciem na tak ważnej i trudnej uczelni, ale gdy zawierzyłam Bogu “ Tobie Panie oddaję te studia, jeśli je zdam to na Twoją chwałę”, zadałam. Zdałam jako jedna z nielicznych i wiecie co, gdyby nie Bóg i Jego łaska nie wiem, czy nie podzieliłabym drogi moich znajomych, którzy choć zdali egzaminy to nie obronili pracy.

MBA to bardzo wymagające i elitarne dla mnie studia i dziś wiem, że to doświadczenie pomogło mi rozszerzyć horyzonty, poznać kultury i zwyczaje, które w normalnych warunkach nie byłoby mi dane poznać. Na studiach poznałam też i pokochałam branding, z niego pisałam pracę i po dziś dzień branding jest tym do czego serce mi mocniej bije. Branding nie jest jedynie odpowiednim marketingiem, skomponowaniem loga i wszystkich wizualnych aspektów firmy, jest czymś więcej co wypływa z wewnątrz nas. Nasze DNA firmy.

Po studiach pracowałam w jednej z najbardziej elitarnych sieci hoteli na świecie, w st. Regis na Florydzie. Zakwalifikowałam się na prestiżową posadę butlera i choć wtedy miałam piękne doświadczenia z pracy w wyjątkowym miejscu i ogromną przyjemność samej pracy to najistotniejsze jest to, że praca ta nauczyła mnie jak podchodzić do bardzo wytwornych gości. Wymogiem okazał się umiejętny sposób rozmowy, odpowiednie jej inicjowanie, takt i obycie. Tak niewiele, a jednak tak dużo. Butler to kamerdyner, osoba która zajmuje się największymi VIP w hotelu i jego zadaniem jest zadbanie o każdy najdrobniejszy szczegół gościa, zaczynając od przywitania, rozmowę na którą oczywiście gość ma ochotę (butler nachalnie jej nie inicjuje), zajęcie się ekskluzywnie jego pokojem, zakwaterowaniem i każdym życzeniem jakie nasz gość ma lub może mieć. Jest w tym trochę z czytania w myślach i z pewnością praca ta bardzo uczy uważności.
W obecnej agroturystyce spotykam się z tym, że goście moją pracę dla nich nazywają “Benedyktyńskim” sznytem, z cichością i serdecznością staram się podchodzić do drugiego człowieka. W st. Regis ważny był ten sznyt, ale też to jak się prezentujemy, już sama prezencja była również bardzo istotna na studiach jak i w 6* hotelu w Brazylii gdzie mój ówczesny pracodawca raz w tygodniu wysyłał personel mający styczność z gośćmi na przymusowy manicure. Cóż to była za cotygodniowa przymusowa przyjemność! Natomiast na studiach MBA dotyczyły mnie wymogi co do elitarnego ubioru, długości spódniczki lub wysokości obcasa, są to studia dla menadżerów i takiej też wysublimowanej elegancji od nas wymagano. W St. Regis jako butler byłam zobligowana do noszenia odpowiedniego stroju i obuwia, firmowej apaszki Hermesa, a cały mój wygląd miał świadczyć wyłącznie o renomie i ekskluzywności tego miejsca.

Tak jak już wspomniałam branding to nie są jedynie kwestie graficzne, ale też to jak się nosimy, nasz osobisty personal branding. Wielokrotnie w LULIRAJ'u odbywały się warsztaty dla kobiet z wizerunku i kolorystyki, a ja sama widzę jak tak błahe z pozoru zajęcia ułatwiły mi życie i okazały się rdzeniem moich późniejszych świadomych wyborów w budowaniu swojego wizerunku i wizerunku firmy.

My kobiety jesteśmy Billboardem Pana Boga

Widzę też po sobie jak ważne jest to, aby personal branding był z nami spójny i chętnie też pomogę Ci przejść przez ten proces. Dla mnie był on bardzo odkrywczy, od sztywnych garsonek na studiach, po apaszki Hermesa i aż do dnia dzisiejszego moja kobiecość rozkwitła, zmieniła się i jest Maryjnie piękna za co dziękuję, bo to dar, że jestem i czuję się kobietą. Im bliżej Maryi tym bliżej siebie, ale o tym innym razem.

No Comments

    Leave a Reply